Za każdym razem, gdy sięgam pamięcią do formatu jakim jest MiniDisc to staje mi przed oczami… liceum. Kolega posiadający małe, srebrne, kwadratowe pudełeczko z pilotem sterowania zamocowanym na przewodzie słuchawkowym. W dodatku nie odtwarzającym kaset, ani płyt CD tylko „dziwne” małe dyskietki z płytą w środku. O dziwo z funkcją nagrywania. Technologia rodem z filmów sci-fi. Zapytałem kolegę, czy mogę sobie posłuchać? Niestety nie – stwierdził. Bał się bo sam go od kogoś pożyczył. Zapytałem ile kosztuje ten grajek? Powiedział mi, ale liczba ta wydawała mi się na tyle ogromna, że nawet nie widziałem szans uproszenia rodziców o coś takiego. Uzbierać samemu? Musiałbym zacząc zbierać od kołyski 😀 Czemu o tym piszę? Chciałbym Wam przybliżyć w ten sposób czemu stałem się posiadaczem drugiego już egzemplarza nagrywarki MD (Minid Disc) od Technicsa. Zawsze chodziło o ciekawość. O dotknięcie „magicznego” formatu, którego nie znajdziesz w każdym domu. Czemu jeszcze MD? Wygoda obsługi, dodawanie tytułów piosenkom, niepodatność na zużycie nośnika oraz jego brak wpływu na jakość nagrań. Dodatkowo wejścia optyczne, dzięki którym można podpiąć pod nagrywarkę co dusza zapragnie. No dobrze, a co z jakością muzyki? Zbliżona, porównywalna z CD. Dla niektórych może być to trochę za mało lecz nie spotkałem jeszcze nikogo by traktował MD jako główne źródło dźwięku w systemie. W jaki sposób znajduje on miejsce w moim życiu? Jako czaso umilacz. Idę do kuchni obrać ziemniaki, gram z dzieckiem w grę planszową, piszę coś na komputerze, a w tle… leci muzyka. Muzyka, na której nie muszę się skupiać, tylko która zamienia ciszę w dźwięk ulubionych składanek, najczęściej nagranych z Youtube i podobnych „niepoważnych” muzycznie źródeł. Chcąc liznąć w jakiś sposób tematu MD postanowiłem kilka lat temu kupić MD150 i przekonać się na samym sobie co ta technologia wnosi. Kilka minut zabawy przekonało mnie do rewelacyjności tego urządzenia. Chyba najbardziej spodobał mi się fakt, że sam dodaje tytuły, które pojawiają się na wyświetlaczu. W ten sposób nagrałem kilka dyskietek MD i…zacząłem wciągać się w magię kaset oraz magnetofonów. W sposób ten MD powoli zaczął odchodzić u mnie w zapomnienie, aż w końcu postanowiłem go sprzedać. Służy dzielnie do dzisiaj w rękach kolegi. W końcu nadszedł dzień, że… zatęskniłem, a co najlepsze to przypomniałem sobie o mało spotykanej wersji szampańskiej/złotej. Będzie rewelacyjnie mi pasować do serii 3000 Technicsa – pomyślałem i zacząłem szukać w internecie takowego egzeplarza, którego to o dziwo! znalazłem od razu na eBay. Muszę tutaj dodać dla mniej zorientowanego koleżeństwa, że ta wersja kolorystyczne produkowana była wyłącznie na Japonię. Więc szczęście znów się do mnie uśmiechneło 🙂 Po tygodniu przyszedł prosto z Yokohamy… cały, zdrowy i bez pilota, który to (grrrrrrrr) miał być wrazem z nagrywarką. Mniejsza o to… Tak więc dzieląc się radością z posiadania, postanowiłem, że odkręcę śrubki obudowy i zapuszczę żurawia do środka, by przekonać się czy są i jak wygladają róznice w budowie wersji japońskiej i europejskiej. Już nie raz Technics udowadniał, że sprzęty wypuszczane na rynek japoński były lepiej wykonane, miały więcej opcji, były bardziej rozbudowane. Czy tak samo i będzie w przypadku Mini Disc’a MD150? Odpowiem, krótko, nie. Nie ma żadnych różnic. Wszystkie komponenty, układy scalone, kondensatory, rezystory, dosłownie wszystko jest takie same jak w wersji europejskiej. Czy warto więc zainteresować się wersją japońską? Napewno tak, jeśli posiadamy sprzęt w kolorze szampańskim lub lubimy zbierać sprzęt ze znaczkiem Technics. Pamiętajcie tylko o przetwornicy na 100V 😉 Poniżej zdjęcia wnętrza mojego Japończyka.